Albo nie mamy szczęścia do grzybów, albo mamy szczęście do (nie)spodziewanie pięknych miejsc- znów na takowe trafiliśmy wyruszając do lasu. Z powodu zgubionego tydzień wcześniej telefonu (mea culpa!) musieliśmy wrócić w ten weekend do Samuel Taylor State Park, aby odebrać zgubę od Rangera. Był to jedynie pretekst, żeby raz jeszcze spróbować poszukać grzybów, liczyliśmy że tym razem będziemy mieć więcej szczęścia. Nic z tego- grzybów w kwietniu już nie ma, może za chłodno, może za mokro (ostatnio dużo padało), a może miejsce nie najlepsze. Podjechaliśmy na pierwszy lepszy parking i wyruszyliśmy na szlak. Jeszcze chyba nie pisałam, że amerykańskie szlaki są... nieoznakowane! W sensie na początku są pięknie opisane, ze strzałkami i nazwami, a później już nie ma śladu żadnych tabliczek, żadnych kolorów, wstążek, oznakowań, nic- po prostu ścieżka. Jak się ścieżka rozwidla, to trzeba strzelać, w którą iść stronę, jak się ścieżka nagle kończy, to idzie się w ciemno, licząc na to, że zaraz znów natrafi się na wydeptaną drogę. Ot, taka ciekawostka, przynajmniej w tych okolicach.
Szlak prowadził częściowo przez las, częściowo ostro w górę, po kamieniach i trawie. Wprawdzie spacerowaliśmy z myślą o grzybach, ale szybko stwierdziliśmy, że będziemy się wspinać na samą górę i zobaczymy, gdzie dalej prowadzi szlak. Po drodze spotkaliśmy indyka, beztrosko spacerującego po pagórkach- kapitalne są te spotykane tu w mieście, w górach, na szlakach, wśród domów mieszkalnych dzikie zwierzęta.
Tego, co ujrzeliśmy na górze zupełnie się nie spodziewaliśmy.
Przed nami rozpościerał się widok na dalsze pagórki, porośnięte na niższym poziomie drzewami, ocean oraz zatokę. Na wprost przed nami, za górkami i lasami, za zatoką i kolejnym wzniesieniem widać było centrum San Francisco- charakterystyczny widok na wieżowce.
Widok wprost nieziemski, nie mieliśmy pojęcia, że spotka nas tu taka atrakcja. Najwidoczniej wszyscy inni turyści właśnie dla tego widoku tu przybyli, ponoć jest to dość znana okolica i piękne szlaki. Spotkaliśmy parę Francuzów, bardzo sympatyczni ludzie, mieszkający w SF i właśnie na niedzielnie popołudnie specjalnie tutaj się wybrali, aby spojrzeć na swoje miasto z innej perspektywy.
Poszliśmy razem z nimi dalej tym szlakiem, nie bardzo wiedząc gdzie nas zaprowadzi- oni liczyli na to, że dojdą do swojego parkingu, my że do naszego. Tylko Janek był przekonany, że idziemy w dobrym kierunku- i rzeczywiście po parunastu minutach byliśmy już przy samochodzie. Po drodze, już przy samym zejściu na parking, Janek znalazł rydza! wprawdzie robaczywego, ale rydz! Honor tej wyprawy został obroniony;)
Podwieźliśmy Francuzów na ich parking, wymieniliśmy się z nimi numerami telefonów i pewnie jeszcze się z nimi spotkamy, przy okazji jakieś wizyty w SF.
A na tym zdjęciu widać stanowe kwiatki Kalifornii, tzw. California poppies (albo golden poppies).