sobota, 11 lutego 2012

FORT ROSS – śladami rosyjskich osadników

Wyruszyliśmy na północ, do Fort Ross (specjalnie dla Janka Форт-Росс) – pozostałości po rosyjskiej osadzie, która wyznaczała najdalej na południe Californii wysunięte tereny, na których osiedlili się Rosjanie przybywający z Alaski. Fort założony został w 1812 roku i Rosjanie przebywali na tych ziemiach do 1842 roku. Żyli głównie z uprawy ziemi i produkcji rolnej, w początkowych latach osadnictwa również z handlu skórami (polowali na foki i wydry, jednak te zasoby po paru latach intensywnej aktywności w tym rejonie również Hiszpanów, Anglików i Amerykanów, skończyły się). Stanowili oni główne źródło zaopatrzenia dla osadników na Alasce, którym również powoli kończyły się naturalne zasoby. Jednak na początku lat 40-tych XIX wieku, gdy ziemie zatoki Bodega zostały przez Rosjan wyeksploatowane a Alaska dłużej nie potrzebowała zaopatrywać się w produkty pochodzące z tych terenów, dodatkowo osadnicy (dokładnie firma Russian-American Company) nie otrzymywali już wsparcia z Rosji, zarządzający tymi ziemiami postanowili je sprzedać. Tereny zakupił w 1841 roku John Sutter, Szwajcar z pochodzenia i co ciekawe, parę lat później to właśnie on ze swoim wspólnikiem wynalazł na terenach niedaleko położonych, bardziej na wschód od Bodega Bay, złoża złota, które całkowicie zmieniły kierunek rozwoju Californii. Gdyby tylko osadnicy rosyjscy byli wówczas tego świadomi…

Fort Ross dzisiaj wygląda bardzo skromnie, ale jest zadbane i zachowane w bardzo dobrym stanie. Jest częścią historycznego parku narodowego, stanowi zabytek i otrzymuje znaczne środki na odnowę. W tym roku, w lipcu, odbędą się huczne obchody 200-lecia założenia tej osady!

Fort Ross otoczony jest potężnym drewniany murem, w środku udostępnione dla zwiedzających są kapliczka (odbudowana po całkowitym zniszczeniu w trzęsieniu ziemi w San Francisco w 1906 roku), Dom Kuskova (pierwszy adminitrator), Dom Rotcheva (ostatni administrator), kwatery urzędników. W kwaterach obejrzeć można XIX-wieczne wyposażenie i sprzęt używany przez osadników w tamtych czasach, w pomieszczeniach odwzorowany jest styl życia z tamtego okresu. Na środku niewielkiej przestrzeni umieszczona jest studnia, przy której spotkaliśmy młode rosyjskie małżeństwo- on z Rosji, ona z Ukrainy, od parunastu lat mieszkający w Stanach. W Domu Kuskova natomiast wdaliśmy się w rozmowę (bardziej Janek się wdał, ja się tylko przysłuchiwałam) z lokalnym wolontariuszem, przebranym w strój na wzór tych, w które, jak się można domyśleć, odziani byli tutejsi osadnicy te dwieście lat temu. Mężczyzna przesiadywał w sali, w której znajdowała się broń z tamtego okresu. Jego zadaniem było prezentować ją turystom, promować historię tego obszaru i militaria tu stosowane, przy okazji z namaszczeniem czyścił każdy pistolet. Wystawione były stroje z tamtej epoki, różne rodzaje pistoletów i karabinów, proch, naboje, etc. Panowie wdali się w dyskusje historyczne i polityczne na temat ekspansji Rosji, wojen europejskich i wojny secesyjnej w Stanach. Miejscowy przewodnik był najwyraźniej zachwycony towarzystwem i możliwością wymiany myśli i poglądów z kimś, kto znał się na temacie. Sam, jak na Amerykanina, wiedział bardzo dużo i doskonale orientował się w historii europejskiej. Byliśmy pod wrażeniem.

Po krótkim spacerze wokół fortecy, po okolicznym lesie i wzdłuż pięknego wybrzeża w widokiem na Pacyfik, udaliśmy się w drogę powrotną, pod drodze napotykając stary prawosławny krzyż i cmentarz na wzgórzu. Groby były chyba tylko symboliczne, bo nieopisane i całość bardzo zaniedbana, jakby zapomniana. A może nawet nikt tu nie był pochowany, tylko krzyże upamiętniały osadników sprzed lat.

Wracaliśmy w czasie zachodu słońca, więc wijąca się wzdłuż skarpy z widokiem na brzeg oceanu droga robiła niesamowite wrażenie. Kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się, by uchwycić  to spotkanie słońca z wodą, jednak chyba żadne zdjęcie nie oddało piękna tych widoków. Ciekawe były też krowy i byki pasące się na górach wzdłuż tej trasy- niesamowite, jak wysoko i na jak stromych zboczach sobie beztrosko spacerowały. Zastanawiałam się nawet, jak to się dzieje, że żadna z nich nie spada na drogę, bo wyglądało to dość niebezpiecznie. Niektóre z nich najwidoczniej wybrały się również podziwiać piękne nadmorskie widoki i ułożone wzdłuż drogi, spokojnie spoglądały na przejeżdżające samochody, co jakiś czas nawet blokując im przejazd. Zachodziłam w głowę, jak one potem wrócą tam na górę i wdrapią się na te strome zbocza…


Resztę popołudnia spędziliśmy w małej miejscowości Healdsburg, gdzie umówiliśmy się ze znajomymi na obiad. Wcześniej skosztowaliśmy miejscowego wina, które nas zachwyciło swoim smakiem, Isabel Mondavi Chardonnay z Sonoma Valley, polecamy! Co ciekawe, nie była to żadna winiarnia, lecz nieduży grocery store, przy którym był mały taras w kominkiem i paroma stolikami. Niepozorne miejsce, by nacieszyć podniebienie.

Wyczytane w muzeum Fort Ross, opis warunków i stylu życia osadników rosyjskich: "Often on short rations and deprived of familiar foods, the pioneers in Russian Alaska missed bread most of all. In Alaska, Aleuts, other Indians and people from mixed marriages ate fish, game, berries and roots, but Russian settlers wanted bread and kasha, which for centuries were staples in the diet. For this reason, as fur hunting declined, raising wheat received increased attention at Fort Ross.".